Ambasadorka Marin Lynnee Jacks powraca z kolejną historią i zdjęciami z szybkiej i lokalnej przygody poza Sisters w stanie Oregon.

Ta przygoda rozpoczęła się w poniedziałkowy wieczór. O 15:00 wrzucałam ubrania i jedzenie do toreb rowerowych, podekscytowanie i wątpliwości w ostatniej chwili rywalizowały o uwagę.
Czasami trudno jest zaangażować się w samotną przygodę. Gdy nikt mnie nie rozlicza, każda drobna przeszkoda jest okazją, by powiedzieć: "Może w przyszłym tygodniu". Ale tak to jest, gdy próbuje się wcisnąć czas na świeżym powietrzu w napięty harmonogram. Jestem w drodze do pracy i jest to idealne okno - jazda wczesnym wieczorem - aby wrócić do sieci przed 10 rano następnego dnia.

Po podjęciu szybkiej ostatecznej decyzji, wrzuciłem mój Marin Pine Mountain do samochodu i załadowałem go tuż za Sisters w stanie Oregon. O 16:00 wspinałem się na wysokość 2500 stóp na szlak Green Ridge, a o 19:00 jechałem wzdłuż szczytu. Pasmo Kaskad po mojej lewej stronie - wyraźny widok na Mt. Jefferson, Three-Fingered Jack i South Sisters witał mnie za każdym zakrętem wzdłuż grzbietu.
To miała być 40-milowa pętla. Mini-przygoda, coś, co pobudzi krew i pozwoli wyjść na noc na łono natury. Planowałem wspiąć się na grzbiet i podróżować wzdłuż niego, podziwiając widoki podczas złotej godziny - zejść nieznaną drogą pożarową, a następnie wrócić rzeką przez ostatnie 20 mil. Tam uzupełniłbym wodę, zrobił obiad i opłukał się w chłodnej wodzie.

Tak to się zaczęło, a wspinaczka w górę była znanym tańcem - łatwa wspinaczka, jeszcze lepsza zwrotność. Nawet w pełni załadowany sprzętem, prawie nie zauważyłem różnicy, gdy znalazłem swoją kadencję.
Podobnie jak plan podróży, moja lista plecaków została przygotowana w ostatniej chwili. Zdecydowałem się podróżować z całym moim systemem spania i tylko jedną dodatkową warstwą po zachodzie słońca. Biorąc pod uwagę utrzymujący się upał, dobrze czułem się z lekkimi warstwami i wiedziałem, że jestem przygotowany na jedzenie, ale po 17 milach zacząłem się martwić o wodę.

Wciąż nie byłem przyzwyczajony do jazdy w suchym upale środkowego Oregonu. Po kilku godzinach jazdy singletrackiem wijącym się w górę do grzbietu bez źródła wody, miałem już tylko półtora litra z czterech, z którymi zaczynałem. Mimo to, zgodnie z planem, dopóki dotarłem do rzeki, było tam pięknie. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja żałowałem, że nie przypiąłem jeszcze jednej butelki z wodą, bo miałem mnóstwo miejsca.
Zatrzymałem się na polanie z rozległym widokiem, który stawał się coraz lepszy, gdy słońce zbliżało się do horyzontu, i zacząłem rozważać swoje opcje - czy mam wystarczająco dużo wody, by zostać tu na noc? Czy wystarczy jej na kolację, śniadanie, kawę i drogę powrotną? To będzie głównie zjazd, ale nie bez kilku mocnych podjazdów. Prawdopodobnie będę musiał zamienić kawę i odwodnione śniadanie na kilka łyków wody i baton proteinowy.
Wszystko to przebiegło mi przez głowę, gdy zacząłem rozpakowywać rower, a decyzja wydawała się już podjęta. Rozbiłem tu obóz i oszczędnie korzystałem z wody. Nagle byłem jeszcze bardziej szczęśliwy, że zdecydowałem się spakować to piwo w ostatniej chwili, które wypiłem, gdy zachodziło słońce.

Jeśli jest jedna rzecz, na którą zawsze mogę liczyć podczas planowania wyprawy bikepackingowej, to świadomość, że będę musiał dokonać pewnych kompromisów. Te małe decyzje są podstawą każdej dobrej przygody. Połowa zabawy polega na planowaniu i ważeniu rzeczy - sprzętu, jedzenia - ile wody, kiedy będę tankować i co mogę poświęcić, aby zrobić miejsce na dodatkowe przekąski, które pozwolą mi przetrwać trudny punkt?
Czy spakuję kuchenkę? Czy jechać dalej tej nocy, czy rozbić obóz, gdy słońce jest jeszcze wysoko?
Są te małe decyzje i zmiany w ostatniej chwili - i te większe, które przywiodły mnie tutaj na początku - jak świadomość, że wciąż boję się samotnie zapuszczać w backcountry, że spanie w namiocie pośrodku niczego wciąż jest poza moją strefą komfortu. Czy więc czekam na przyjaciół, czy idę sam i się boję?
Tym razem jeden kompromis był jasny. Nie spałem najlepiej - każdy dźwięk mógł być dzikim zwierzęciem, a ja nie wiedziałem, co przyniesie jutrzejsza jazda. Ale obudziłem się przy niesamowitym wschodzie słońca, który był tylko dla mnie, i spakowałem rower w spokojny poranek, wiedząc, że udało mi się dotrzeć tutaj i przeżyć to piękne doświadczenie.

Podgrzałem wodę na pół filiżanki kawy, zachowując wszystkie ostatnie kawałki na drogę powrotną. Byłem oszczędny i spragniony przez całą drogę w dół, ale gdy pokonywałem przełajowe singletracki, wiedziałem, że dokonałem wielu świetnych wyborów.
Ta przejażdżka to 24 godziny podejmowania decyzji - wszystkie były świetne, ale mimo wszystko stanowiły wyzwanie.
Jest tysiąc rzeczy do przemyślenia, zwłaszcza podczas samotnej jazdy, ale mogę spać spokojnie, wiedząc przynajmniej, że mój sprzęt jest solidny, zaczynając od roweru.

Mój Marin Pine Mountain 2 był decyzją nie do odrzucenia - jest stworzony do takich przygód. Rower górski typu hardtail latał w górę i w dół po singletrackach. Ma tak dużo miejsca na torby i zamontowane koszyki, że nie mógłbym prosić o lepszy rower na tę przygodę. Wytrzymała rama CrMo, która poradzi sobie z uderzeniem podczas szybkiego, ryzykownego zjazdu - sposób, w jaki czuje się jeszcze bardziej stabilny na zjeździe, gdy jest w pełni obciążony, i jak waga prawie nie robi różnicy podczas wspinaczki, gdy już ustawię wygodny bieg.
Kiedy wszystko inne wydawało się nieco niepewne, mogłem spać spokojnie, wiedząc, że ten rower był idealnym towarzyszem tej przygody.